czwartek, 28 marca 2024

Szczuczyn

  • 3 komentarzy
  • 4847 wyświetleń

Barwy natury

PODRÓŻ W BARWACH NATURY     
 
Nic nie jest tak pewne, jak otaczająca nas pogoda. Ładna, lub nie, codziennie jest wokół nas. Potrafi się zmieniać powoli, czasem gwałtownie, a przez to mieć wpływ na psychikę, nasze życie, jego przygody i sens.  
Bez względu na pogodę wybrałem się w podróż. Miała inny charakter niż zwykle, dlatego wyjątkowo byłem bez nawykowo branej hybrydy. Zamiast przyjaznego aparatu czy kamery, na smyczy wisiała poczciwa komórka Sony Ericson J20i Hazel.      
Choć zdarzeń pogodowych jest dużo, to pomijając bardzo rzadko widziane w Polsce – optyczne zjawisko halo, znany nam brzask, tęcza i zmierzch występują często lub non stop dniem i nocą, w odmiennym nasyceniu barwami.  Tym razem mimowolnie zmobilizowała mnie do opisu wrażeń gra słonecznego światła i kolorów.  
        
      PORANNY BRZASK 
Cudownie jest, kiedy budzisz się i czujesz, że w ciszę poranka nie ingeruje chaos dnia, a naszą wolność w przyrodzie spowija poświata, kojący brzask.   
O takim poranku jechałem w kierunku ciepłych barw Słońca albo „płynąłem” w nisko usłanej, srebrnej mgle ze Szczuczyna na wschód. Przede mną rozpalony horyzont usiłował roztapiać jeszcze drzemiące w porannych barwach niebo i ziemię. Trwał koncert ciszy na tle natury z różnych spostrzeżeń i zdarzeń, koncert specyficzny w porannej sztuce życia z efektami bez dźwięków.     
      Byłem pewien, że kończyła się noc. Niebo rozjaśniało się płynnie dzięki załamanym, ale wciąż wydłużającym się promieniom słońca, będącego tuż poza horyzontem.   
Z prawej strony, na mało widocznej, jakby zatopionej łące, która nieśmiało wyglądała spod mgły poranka, błysnęły oczy sarenki. Chciała być pewna, czy ją widzę w lśniącej od srebra szacie na niecodziennej scenie brzasku. Z gorejących od słońca krzewów wybiegł rudy lis. Z opuszczoną kitą, pochylony ku ziemi, przebiegł przez jezdnię cicho i szybko, jakby niósł tajne i pilne wieści do majestatu swojego królestwa.       
Młodziutka twarz Słońca otoczonego pomarańczową aureolą lub wstęgami promieni, żwawo zmieniająca swoje oblicze, wznosiła się radośnie ku górze. Była za chatą, to za pagórkiem, za drzewem, to wyjrzała zza lasu…! Stawała się bledsza, jakby widząc poranną krzątaninę ptaków, zwierząt i człowieka, była przerażona ich mrówczą pracą w budzącym się chaosie życia. Rozgrzewała pola, łąki i knieje, a jednocześnie powoli, lecz skutecznie, zmieniała parametry urządzeń cyfrowych lub podnosiła słupek rtęci.     
     Droga odpychana w tył przez koła pojazdu, była cicha i pusta. Czekała na przypisaną jej instrumentalną muzykę techniki i zgiełku, pisku opon i ryku klaksonów, która niebawem na DK61 miała zacząć kabaret. Tylko czasem, zmieniając rytm drogowych dźwięków, ludzki tenor głosić będzie – jak jedziesz sieroto?!          
Po stronie prawej rysowały się wieże kościoła JPII, za nimi w znacznej oddali wyrzucały z siebie kłęby dymu fabryczne kominy. Gwiazdozbiór miejskich świateł i sygnalizatory ruchu przyjęły mnie przyjaźnie, choć do gościnnego postoju nie nakłaniały. Mogłem jechać dalej ze względu na ziejącą wokół pustkę, ale groźne czerwone światło uparcie wskazywało, kto posiada tu władzę. Nagle zażółciła się środkowa lampa sygnalizatora, a tuż za nią zielona kłaniając się w pas szepnęła – witamy w Grajewie…   
Również kościół wysmukły, w sercu miasta, zerknął z gotyckiej wieży wiarygodnym okiem, dając znak, że Opatrzność przejmuje opiekę aż do Augustowa.     
Za miastem, zmieniające wciąż natężenie światło brzasku, zwiastującego sprawność do panowania nowych sił, szybko rozproszyło się, jakby utonęło we wschodzie Słońca. 
Do dziennej służby zameldował się wypoczęty, choć z mnogością niespodzianek i naziemnych tajemnic, kolejny – młody dzień.  
           
TĘCZA      
Krople dżdżu, odwiecznie podlegające dyktatorskiej sile grawitacji, znużone monotonnym opadaniem na staruszkę Ziemię, zwolna zanikały. Za to Słońce przyczaiło się nisko nad horyzontem i utrudniało powrotną jazdę na zachód w kierunku Grajewa. 
Zatrzymałem się przed Media Expert – polską siecią supermarketów. I tu spostrzegłem, że za mną (skąd wracałem) działo się coś fenomenalnego w atmosferze. Byłem mile osaczony! Jako, że światło słoneczne jest mieszaniną wszystkich kolorów tęczy: czerwonego, pomarańczowego, żółtego, zielonego, niebieskiego i fioletowego, to właśnie teraz te odrębne barwy tańczyły przede mną w swobodnym łuku po niebie. Gąszcz kropelek deszczu zalegał atmosferę. Promienie słoneczne o intensywnym blasku w drodze ku Ziemi, przeciskały się przez przeszkody. Miało przed sobą cząsteczki wody, powietrza i zanieczyszczeń, które rozpraszało się w nich na różne barwy i malowało urokliwą tęczę. Ostra w obrazie, o soczystych barwach, wynurzała się z zarośli wielkim łukiem i wspinała ku górze. Czułem, że emanuje z niej delikatny uśmiech, krótkotrwała rozkosz i oczarowanie. Miałem pragnienie ją dotknąć, pieścić jej urodę, potem opisać wrażenia w notatniku subtelnych, choć nierealnych marzeń. Bo jak inaczej zachować się miałem? Przede mną coraz wyraźniej rysował się siedmiobarwny półkrąg, wpisany w otaczającą nas naturę. Tymczasem tęcza karmiąc się załamanym światłem w kroplach deszczu wyrażała podziękowanie za współpracę słońcu i cieszyła się własnymi barwami. Zawieszony w niebiańskiej przestrzenni jej delikatny obraz miał inną gamę barw niż ten o brzasku poranka. Podobny był do barw załamanych promieni Słońca w kroplach z fontanny lub z ogrodowego węża. 
 Zrozumiałem, że delikatność przezroczystej tęczy przekazuje order niebiańskiej radości dla Ziemi. Patrząc wyobrażałem sobie, jak mieniły się w niej, rozsypane długim łukiem kolorowe żelki: jabłkowe, truskawkowe, cytrynowe, pomarańczowe, jagodowe (…). Wszystko to powodować może, że kłopoty, choć na chwilę, zostawiamy za sobą i cieszymy się odwiecznym znakiem od Boga, że warto żyć, pracować i odpoczywać.  
           
ZACHÓD SŁOŃCA   
     Jechałem dalej, rozglądając się wokół. Bawiłem wzrok fantastyką spowitych barw mieniących się jak w kalejdoskopie. Miałem dużo czasu, bowiem ziemskie przepisy drogowe coraz nowsze, ciekawsze i o droższych mandatach na to pozwalały. Dbałem o wrażliwość własną, jako kierowcy, aż do stóp kolejnego miasta. 
Nad Szczuczynem, jakby dojrzewały umieszczone w chmurach barwy zachodu zaistniałe po spracowanym w dzień Słońcu. Przesuwały się po nieboskłonie w kierunku południa, piętrzyły lub zanikały w kraterach, pierzaste ławice chmur, gorejące kłęby, góry, urwiska. A zmieniające się kształty chmur kwitły barwami jak wiosenne łany ranników, pierwiosnków, urokliwych przebiśniegów czy barwy ognistych krzewów kwitnących jeszcze przed wykształtowaniem liści. Czasem, rytmiczny szum skrzydeł umęczonych ptaków, szukających noclegów, przecinał tę doskonałą sztukę natury. 
Nad zachodem przemieszczały się barwne, puszyste chmury, które wiedząc, że wszystko się zmienia, bo nic nie może trwać wiecznie – zanikały. Szkoda, że nie mogłem je zatrzymać i dotknąć.
 Upojony barwną kąpielą zachodu, spojrzałem do tyłu, na wschód. Tam, znad horyzontu wyłaniał się uśmiechnięty Księżyc. On też coś wyczyniał. Zmieniał barwę i wielkość, to przykrywał się chmurkami, to je odsłaniał, jakby się wstydził, że posyła Słońce do snu. Bawił się młodością i urodą, przybierał strategiczną pozycję do poznawania zagadek nocy, która ścieliła się przed nim tajemnie. 
     I znów, zwolna zapadała znana cisza barwna, do której ja dorzuciłbym szept warstwy wokalnej. 

 

GALERIA ZDJĘĆ


Tekst, zdjęcia i film: Stanisław Orłowski        
                                                                                                              

Podróż w barwach natury: https://youtu.be/_L71s26_o1Q   

Komentarze (3)

Zdjęcia są cudne, zapierają dech w piersiach. Gratulacje dla fotografa.

Racja i tylko racja, śliczne poprostu zazdrość. Pozdrawiam Pana Orlowsiego z Rajgrodu!

Zaskakujące fotografie i cudowny opis

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.